czwartek, 22 sierpnia 2019

Dziś w jego zamku płacze deszcz i nie ma kto go słuchać

George R. R. Martin "Nawałnica Mieczy Tom I: Stal i Śnieg"
Pieśń Lodu i Ognia to znana na cały świat seria książkowa, która dużą sławę zdobyła między innymi dzięki serialowi Gra o Tron. To jeden z tych tytułów, który słyszał każdy - jak Władca Pierścieni czy Gwiezdne Wojny. Zapewne nie ja pierwsza i nie ostatnia po książki sięgnęłam po obejrzeniu serialu i, niestety, żałuję.
Pierwsze dwa tomy uważam za rewelacyjne książki, jednak przez fakt, iż wiedziałam, jak wydarzenia się potoczą, kto umrze, a kto przeżyje, co stanie się później, nie umiałam zaangażować się w lekturę. Mimo świetnie poprowadzonej narracji, ja czułam się obca w tym świecie, nie czułam napięcia ani emocji. Jak już wspomniałam, książki nie ponosiły tu winy, raczej to, że czytanie ich było jak po lekturze streszczenia. Wcześniej nie zauważyłam u siebie tego problemu, a w tym przypadku niesamowicie mi doskwierał. Przy lekturze Nawałnicy Mieczy coś się jednak zmieniło.
Znów znajdujemy się w fantastycznej krainie dwóch kontynentów - Westeros i Essos, pomiędzy którymi podróżujemy wraz z głównymi bohaterami, którzy przebywają w różnych zakątkach królestwa. Wojna Pięciu Królów trwa w najlepsze, sprawy zaczynają się coraz bardziej komplikować, gdy okazuje się, że do zwycięstwa nie potrzeba jedynie wygranych bitew i wielu mieczy, o czym mniej lub bardziej boleśnie przekonują się różne strony konfliktu; z kolei wygnana królowa z rodu Targaryenów rośnie w siłę na Wschodzie, odradzając magię, którą uważano już niemal za mit. Wszystko to jednak odchodzi na dalszy plan, gdy dowiadujemy się, co dzieje się na Murze oraz w jego pobliżu i przed jakim wyzwaniem stanąć muszą wszyscy ludzie. Autor jednocześnie daje nam znać, iż wydarzenia, które zostają nam przedstawione, to tylko fragment długiej, złożonej i pasjonującej historii, którą aż pragnie się poznać. (muszę zaznaczyć - nie aż tak bardzo, jak przy lekturze książek Tolkiena)
Fabuła tradycyjnie składa się na wiele wątków, ponieważ wydarzenia opisywane są z perspektywy różnych postaci (dodam - Martin nie zastosował narracji pierwszoosobowej). Nie brakuje genialnie wykreowanych intryg oraz zwrotów akcji. Cała historia jest bardzo rozbudowana, pokazuje wydarzenia widziane wieloma parami oczu, jak jedna sytuacja wpływa na drugą - cały łańcuch przyczynowo-skutkowy. Powieść od początku do końca trzyma w napięciu, zapewniając nam rozrywkę przez prawie 700, a nie, jak to często w książkach bywa, 100-200 stron. Warto dodać, iż wszystkie wątki zostały poprowadzone konsekwencje, sam autor się w nich nie pogubił, a wręcz przeciwnie.
Za najlepszy aspekt książek Martina uważam jednak bohaterów. Trudno tu wskazać jednego, głównego, ze względu na zabieg, o którym już pisałam. Każdy z nich jest wykreowany szczegółowo, tak, że możemy go poznać. Jednych lubimy, innych nienawidzimy, jednym kibicujemy, chcemy śmierci innych. Pomimo tego, jeżeli do niej dojdzie, i tak ją przeżywamy, ponieważ czujemy do nich przywiązanie. Ich charaktery nie pozostają sztywne, zbudowane na kilku cechach, lecz ulegają zmianom; postaci zostają poddawane próbom, które mogą nieraz nadszarpnąć ich poczucie tożsamości. Każdy z nich ma zupełnie inaczej skonstruowaną osobowość; poprzez śledzenie ich działań nie tylko poznajemy kultury i obyczaje poszczególnych rodów, ale również obserwujemy, jak różne wydarzenia, sytuacje i traumy wpływają na nasze postępowanie. Od strony praktycznej - z żadnego innego uniwersum nie czerpałam aż tak często przykładów do rozprawek na języku polskim, jak właśnie z książek Martina oraz ich serialowej adaptacji.
Autor niejednokrotnie posługuje się kontrastem - grzecznościowe formułki obecne wśród dworzan, wulgaryzmy wśród zarówno pasowanych rycerzy, jak i grup rabusiów wyjętych spod prawa. Opisy przyrody zestawione z prostackim słownictwem. Martin bawi się językiem, ukazując przy tym zróżnicowanie wśród kultur oraz sfer społecznych, poprzez niego ilustruje zepsucie człowieka. Dialogi zostały świetnie skonstruowane - zabawne wypowiedzi wywołujące uśmiech na twarzy przeplatane z sentencjami, o których trudno zapomnieć. Cała powieść dzięki warsztatowi pisarza staje się przystępna, lecz nie banalna, napisana dobrze, lecz nie przytłaczająca wyrafinowanym słownictwem oraz nadmiarem środków artystycznego wyrazu.
Nawałnica Mieczy to pierwszorzędna lektura z gatunku low fantasy. Autor posługuje się elementami fantastycznymi z umiarem, lecz poświęca im odpowiednią ilość uwagi, natomiast to bohaterowie stanowią kwintesencję jego dzieła. Kreuje rozbudowany świat z długą oraz burzliwą historią, tradycjami. Tworzy społeczność niezwykle zróżnicowaną, wypełnia postaciami, którzy nie pozostają płytcy. Buduje napięcie, nie sprawiając przy tym, iż wydarzenia pędzą na łeb na szyję, bez logicznego porządku. Tworzy zawiłą sieć intryg, całość dopełniając genialnymi dialogami, przy czytaniu których czuje się, iż słowa te mają swą wagę i znaczenie; ponadto żaden wątek nie zostaje ucięty, kładzie nacisk na konsekwencje ludzkich czynów, ukazując, iż nic nie zostaje puszczone płazem, a nie tylko Północ pamięta
Podsumowując, pierwsza część Nawałnicy Mieczy to moim zdaniem rewelacyjna powieść granicząca z arcydziełem, łącząca fantastykę z wszystkim innym, co w literaturze najlepsze - różnorodnością, porządkiem, znalezieniem złotego środka.

Czytaliście? Chętnie poznam wasze opinie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz