wtorek, 12 listopada 2019

Mawiają, że wiatr ma duszę i jęczy w ciemnych zaułkach miasta

Trudi Canavan "Gildia Magów"
Chociaż z każdą pozycją z tego gatunku mam powoli dosyć, w me ręce po raz kolejny wpadła fantastyka młodzieżowa. Coraz trudniej o książkę oryginalną, wnoszącą coś nowego, wyłamującą się z utartych schematów. Z czasem początkowo interesujące rozwiązania stają się irytujące dla czytelnika. Nieustanna przewidywalność, szablonowość. Niektóre powieść zdają się być wręcz kalką innych - ze zmienionymi jedynie nazwami. Z drugiej strony, autorzy stawiają na powielony scenariusz, który w każdym wydaniu i tak liczy sobie wielu zwolenników. Nie bez powodu książki z tej kategorii są tak często kupowane, czytane, i, co za tym idzie - pisane oraz wydawane.
Autorka Gildii Magów przedstawia nam miasto Imardin, złożone z kręgów oddzielonych murem - najbliżej centrum zamieszkiwała arystokracja, natomiast w zewnętrznych slumsach najbiedniejsi, lecz również krętacze i drobni przestępcy. Powstanie owej dzielnicy spowodowały Czystki przeprowadzane przez Gildię. Magowie co roku wyrzucali z miasta żebraków, złodziei oraz wszystkich tych, którzy stanowili potencjalne zagrożenie dla reszty. Aby wstąpić do tej jednostki, należało urodzić się z talentem magicznym. Ludzi nim obdarzonych szukano jedynie wśród zamożnych, lecz pewnego dnia zdolności te objawiają się u młodej mieszkanki slumsów.
Poza wspomnianym podziałem nie dowiadujemy się wiele o miejscu akcji, poznajemy jedynie strzępki jego historii. Nieco więcej możemy za to wyczytać o samej Gildii, co stanowi dość interesujący element książki i zarazem wplata w nią nutkę tajemnicy. Magowie przedstawieni zostali w dosyć intrygujący sposób, jednak ciężko tu mówić o oryginalności - nie zostali potraktowani po macoszemu, nie są jednak elementem świata przedstawionego, z jakim byśmy się do tej pory nie spotkali. Niemniej wykreowanie ich oraz Gildii zaliczam na plus, ze względu na to, iż są w stanie chociaż minimalnie przyciągnąć ciekawość czytelnika.
Głównym mankamentem fabuły, zwłaszcza przez pierwszą połowę powieści, jest jej prostota. Nieustannie prowadzony jest ten sam wątek, i choć autorka stara się wprowadzić kilka pomniejszych, zabieg ten niekoniecznie się udaje. Wszystkie określić należy bowiem mianem nużących i niezajmujących. Nie oszukujmy się - odbiorca doskonale wie, jak sprawa się zakończy, a ciągnięcie przez 250 stron kwestii "jak do tego doszło" może skutecznie zniechęcić do dalszej lektury. Od połowy powieść staje się nieco bardziej złożona, a historia nie aż tak oczywista (co nie zmienia faktu, iż jej bieg nadal można przewidzieć), co sprawia, że nareszcie zaczynamy wczuwać się w powieść i przejmować losem bohaterów. Niestety, wielu ludzi ustala sobie tzw. "próg bólu" - w większości przypadków jest to od 50 do 100 stron. Ja sama należę raczej do tych, którzy wolą przeczytać książkę od deski do deski (chociaż zdarzają się wyjątki), lecz niejedni po takim czasie "brnięcia" przez powieść odłożą ją na półkę, by nigdy do niej nie wrócić. Cóż więc z tego, że 200 stron dalej mogłaby ich zaciekawić.
Zdarzały się już powieści z nie najlepszą fabułą, którą ratowali świetnie wykreowane postacie - w tym przypadku chciałoby się jednak rzec "im dalej w las, tym gorzej". Główną bohaterkę zbudowano na trzech cechach, w dodatku tak nijakich, że ciężko mi ją opisać. Nieciekawa, nudna, niebudząca cienia sympatii, podobnie jej towarzysz. Niewiele lepiej dzieje się w przypadku bohaterów drugoplanowych - u nich może i wspomniane cechy da się sprecyzować, nadal jednak brakuje chociaż jednej postaci rozbudowanej, z jakimkolwiek charakterem, która budzi emocje - czy to pozytywne, czy też nie - w tym przypadku wszystkich możemy określić jako neutralnych. W pewnym momencie iskierkę nadziei rozpala potencjalny czarny charakter, jednak płomień ten szybko zostaje zgaszony przez zakończenie lub, właściwie, ucięcie jego wątku. (kto wie, może autorka zdecyduje się do niego powrócić, lecz raczej bym na to nie liczyła)
Jedynym ciekawym zabiegiem językowym jest konfrontacja osoby żyjącej od urodzenia w slumsach (warto nadmienić, iż powieść wzbogacono o słownictwo stosowane właśnie przez to ugrupowanie) z arystokratami pochodzącymi z Domów. Poza tym wszystko pozostaje zupełnie neutralne. Nie przykuła mojej uwagi żadna grafomania, jedynie chorobliwa przeciętność.
Książka ratuje się od połowy - choć nie wychyla się ani trochę poza wytyczone przez schematy bariery, nareszcie coś się dzieje - nareszcie czytelnika choć minimalnie interesują rozgrywające się wydarzenia, a napięcie rośnie. Wciąż brakuje elementu zaskoczenia, zwrotów akcji, (może i tam występują, lecz zdecydowanie bez zamierzonego efektu) czegoś, co sprawi, iż ta lektura będzie czymś więcej niż dowiadywaniem się, w ilu procentach poprawnie odgadliśmy bieg wydarzeń.
Przewidywalność, schematyczność, przeciętność - te trzy pojęcia jako pierwsze przychodzą mi do głowy, gdy myślę o Gildii Magów. Mą ocenę podciągają jedynie przedstawienie Gildii oraz slumsów ze wszystkimi ich obyczajami i strukturami. Po odłożeniu książki na półkę czułam się, jakby nie pozostawiła we mnie po sobie nic - zero refleksji, zero emocji. Zakończenie również nie jest zbytnią zachętą do sięgnięcia po kolejne tomy - zrobię to jedynie dlatego, że nie lubię pozostawiać serii niedokończonych.
Reasumując, Gildia Magów nie okazała się zbyt przyjemną lekturą, w dodatku ciężko w niej wskazać cokolwiek, czym by się wyróżniała i co nadawałoby jej oryginalności, zachęcało do dalszego czytania.  Po usilnym szukaniu zalet jestem w stanie przyznać jej 4/10, co i tak w tym przypadku uważam za wysoką ocenę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz