czwartek, 22 lipca 2021

Valar Morghulis

 G. R. R. Martin „Nawałnica Mieczy” cz. II „Krew i Złoto”

Ekranizacje i adaptacje książek kojarzą mi się raczej z dzieciństwem i popularnymi wówczas cyklami – jak seria o Harrym Potterze, Igrzyska Śmierci, Niezgodna czy Więzień Labiryntu. Filmy na ich podstawie oglądałam po przeczytaniu, a o ile mnie pamięć nie myli wszystkie z powyższych stanowiły typowe ekranizacje – wydarzenia z książek przeniesione na ekrany niemal ze stuprocentową dokładnością. W późniejszych latach mojej przygody z czytelnictwem rzadko zdarzały się filmy na podstawie pozycji, z którymi miałam styczność, wyłączając oczywiście klasyki. Wyjątek stanowi seria Pieśń Lodu i Ognia – jednak w tym przypadku dzieje się o tyle inaczej, iż po książki sięgnęłam dopiero po obejrzeniu serialu, który wpisuje się raczej w definicję adaptacji, co zresztą wychodzi na korzyść serii Martina.


***


Uniwersum Pieśni Lodu i Ognia wyróżnia się na tle współczesnej fantastyki. Martin nie ingeruje znacząco w naturę w porównaniu do innych twórców; oczywiście pojawiają się takie stworzenia jak Inni, smoki, wargowie, a także magia, lecz stanowią one jedynie niewielką część tego, co świat ma sobą do zaoferowania. Najważniejszymi jego elementami są ludzie i ich historia. Dzięki przedstawieniu postaci z wielkich rodów dostajemy szansę poznania ich dziejów, zwyczajów, charakteru i anegdot dotyczących poszczególnych osobników. Poprzez różne wydarzenia autor przybliża nam panujące w Westeros i Essos obyczaje, przesądy, obrzędy, legendy; istotną rolę pełnią także zróżnicowane wyznania – od najbardziej zbliżonej do współczesnych religii Siedmiu, przez noszącą znamiona pogaństwa wiarę w Starych Bogów, aż do mistycznego, owianego tajemnicą, krwawego kultu Pana Światła. Pojawiają się także elementy fikcyjnych języków, których charakterystyka i historia także nie pozostaje bez znaczenia. Uniwersum stworzone przez Martina nie jest wypełnione elfami, wampirami i czarodziejami, krasnoludami i demonami, a znacząca większość postaci nie posługuje się czarami – mimo tego świat ten jest jedyny w swoim rodzaju, przemyślany i kompleksowy, a co za tym idzie – wyjątkowy. 


***


Wyznacznikiem kunsztu Martina od zawsze był sposób prowadzenia akcji – swój fenomen Gra o Tron zdobyła chociażby dzięki braku tzw. plot armor – choć logicznie ułożone, wydarzenia były całkowicie nieprzewidywalne, a nawet główni bohaterowie mogli w każdej chwili stracić życie. Dzięki temu Nawałnica Mieczy nieustannie trzyma w napięciu, jednocześnie nie cierpi na tym spójność historii. Równocześnie sytuację w Siedmiu Królestwach (i nie tylko) obserwujemy z kilku perspektyw, co czyni opowieść jeszcze ciekawszą; co więcej, choć niektóre wątki zazębiają się, nie dostrzegłam żadnych sprzeczności czy dziur w fabule. Za atrakcyjny zabieg uważam także drobne nawiązania do innych rozdziałów – w jednym z nich bohaterowie wspominają o czymś, co stanowi ważny motyw w innym. Twórczość George'a R. R. Martina udowadnia, iż historia może być jednocześnie szczegółowa, skomplikowana, logicznie poprowadzona oraz atrakcyjna i trzymająca w napięciu; to zaś stanowi kolejny powód, dla którego polecam wszystkie dotychczasowe części Pieśni Lodu i Ognia. Nawałnica Mieczy ma jednak swego rodzaju przewagę nad poprzednimi tomami z cyklu – stopniowo coraz bardziej różni się od historii ukazanej w serialu, dzięki czemu osoby, które tak jak ja to od niego zaczęły przygodę z uniwersum, nie będą drugi raz przeżywać tych samych wydarzeń – choćby i były najlepiej opisane, nie wzbudzą drugi raz tak silnych emocji. Oczywistym jest także fakt, iż dysponując takimi narzędziami, na jakie pozwala produkcja serialu, łatwiej jest stworzyć widowiskowe sceny zapadające w pamięć. Książki niestety pod tym kątem tracą, zyskują jednak na innych aspektach.


***


Konsekwencją wielowątkowej fabuły jest oczywiście mnogość postaci, z czego również słynie zarówno cykl Martina, jak i oparty na nim serial. Książki mają jednak w tej kwestii przewagę – na kartach papieru zapisać można takie emocje, rozterki i przemyślenia, które ciężko zobrazować na ekranie, by produkcja pozostawała interesująca i nie dłużyła się. Dzięki rozdziałom pisanym w uzależnieniu od danych postaci, zyskujemy znacznie szerszy obraz ich osobowości – stają się niejednowymiarowe, doskonale dostrzegamy, jakie wątpliwości nimi targają i jak bardzo sytuacja życiowa wpłynęła na ich postawę. Nie jest również tajemnicą, że seria Pieśń Lodu i Ognia obfituje w brutalne sceny, a wejrzenie w psychikę bohaterów podczas dokonywania różnych niemoralnych czynów stanowi kolejne intrygujące doświadczenie. Cieszy mnie również skupienie się na postaciach w różnych fazach rozwoju osobistego – raz mamy do czynienia z osobą dorosłą, opanowaną, kiedy indziej z temperamentnym młodzieńcem, a jeszcze w innych rozdziałach z najmłodszymi, wciąż dojrzewającymi i kształtującymi swe charaktery. Niestety, pewne grono postaci jest względem serialu zmarginalizowane – jak np. kobiety z rodu Tyrellów; mam szczerą nadzieję, iż w kolejnych tomach ulegnie to zmianie – widząc oczyma pamięci wyrazisty obraz danego bohatera, trudno pogodzić się z jego wersją niemalże pozbawioną osobowości. Niemniej jednak sposób ukształtowania postaci to kolejny z plusów Nawałnicy Mieczy


***


George R. R. Martin broni się także swym warsztatem – a w tym segmencie wielu autorów, często fantastyki, traci w moich oczach. Grzechem byłoby wprawdzie porównywanie jego twórczości do klasyków literatury, lecz odważę się na stwierdzenie, iż z współczesnych książek, które miałam przyjemność czytać, Nawałnica Mieczy oraz jej poprzednicy zaliczać się mogą do tych napisanych najlepszym stylem. Język stanowi istotny element przedstawiania uniwersum, a w omawianym przypadku jak najbardziej spełnia swą rolę. Ponadto na ogromną pochwałę zasługują dialogi – niemal każda wypowiedź wnosi coś istotnego do historii, dopełnia ją jako logiczną całość. Opisy zaś, choć niekiedy szczegółowe, pozostają niebanalne, nie dłużą się i nie kłują w oczy irytującymi, notorycznie powtarzającymi się sformułowaniami (tak, wspominam właśnie warsztat S. J. Maas). Co więcej, autor umiejętnie korzysta z zasobu słownictwa, by zróżnicować między sobą postaci z różnych stanów społecznych. Martin dobrze posłużył się narzędziem, jakim jest język, czyniąc powieść nie tylko przystępną, lecz i atrakcyjną, logiczną, bogatą w treść.


***


Istotą beletrystyki nie jest jednak (niestety) kunszt autora, a jej funkcja rozrywkowa – taka książka może być wartościowa pod kątem zarówno artystycznym, jak i moralnym i edukacyjnym, lecz z założenia służy zapewnieniu czytelnikowi przyjemnej lektury. Wielu autorom udaje się spełnić ów ostatni warunek, lecz cierpią na tym inne aspekty powieści. Martin jednak poprzez Nawałnicę Mieczy łączy wspomniane cechy w swojej twórczości – poza tym, że książki przedstawiają rozbudowaną historię o logicznym ciągu przyczynowo skutkowym, bohaterów wykreowanych z precyzją i starannością, świat o bogatej historii i kulturze, wszystko zaś w należyty sposób opisane, tomy Pieśni Lodu i Ognia po prostu przyjemnie się czyta, dostarczają rozrywki, dobrej dawki emocji i napięcia na długie godziny, Dlatego też druga część Nawałnicy Mieczy Krew i Złoto trafia tuż obok pierwszej – Stal i Śnieg – na półkę mych ulubionych książkowych pozycji.

2 komentarze:

  1. Pamiętam, że Nawałnicę mieczy nazywałam prześmiewczo Nawałnicą wydarzeń, bo tyle się działo, szczególnie pod koniec książki. Ale uwielbiam. I chciałabym do tego cyklu wrócić, żeby jeszcze raz to przeżyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyznaję, określenie niezwykle trafne. ;) Przede mną jeszcze kolejne tomy z serii, lecz już wiem, że spowoduje ona u mnie potężnego kaca książkowego.

      Usuń