czwartek, 26 sierpnia 2021

Książki mają duszę – tych, którzy je piszą, tych, którzy je czytają i tych, którzy o nich marzą

 C. R. Zafón „Gra Anioła”

Cień Wiatru mnie oczarował, zaś Labirynt Duchów wzruszył do łez. Minęło jednak dość dużo czasu odkąd czytałam obie te książki, teraz zaś sięgnęłam po kolejny element układanki, jaką jest cykl Cmentarz Zapomnianych Książek. Nie ukrywam, że wobec Gry Anioła miałam naprawdę wysokie oczekiwania, przez wiele czasu żyłam bowiem wspomnieniami rzeczonych dwóch powieści z serii.


***


Barcelona opisywana piórem Zafóna stała się już swego rodzaju ikoną, wzorcem do naśladowania dla innych współczesnych twórców beletrystyki. Autor zdaje się czerpać z tradycji sprzed około stu lat, gdy to wiele opowiadań i powieści przedstawiało miasto kreowane na wzór labiryntu. W tym przypadku jednak Barcelona przytłacza nie tyle plątaniną uliczek, co swą mroczną naturą – co wydaje się zadziwiające, lecz także fascynujące, wziąwszy pod uwagę to, jak chętnie jest obecnie odwiedzana przez turystów, zachwyconych jej pięknem. Wszelkie lokacje, opisane zresztą z dużą dokładnością, emanują klątwą, zapomnieniem, gdyby zaś pozbyć się elementów zakrawających o fantasmagorię, można by mówić o naturalizmie – autor przykłada dużą uwagę do biednych dzielnic pełnych nędznych przytułków. Mimo otoczki grozy, świat ten fascynuje i tworzy wokół siebie niesamowity klimat, atmosferę właściwą jedynie niewielu dziełom współczesnej literatury. Wszystko zostaje przypieczętowane wyjątkowym czasem akcji – pierwszą połową XX wieku – który obecnie również ma szczególny charakter, stanowiąc swego rodzaju most między tym, co znamy, a tym, co jest dla nas dalekie i obce. Czytając nieraz musiałam się powstrzymywać od szukania ulic, dzielnic i lokacji w mapach, jednocześnie zapragnęłam zobaczyć wszystkie te miejsca, które do dziś się ostały, przy jednoczesnej paradoksalnej tęsknocie za tym, czego nigdy nie ujrzałam i nie ujrzę (jak fabryki Pueblo Nuevo). Stworzenie unikatowego miejsca i czasu akcji wyszło autorowi bardzo dobrze, co stanowi ogromny atut książki. Niestety, tu zaczynają się schody.


***


Gra Anioła opowiada historię Davida Martina, cofamy się zatem w czasie względem Cienia Wiatru do czasów, gdy rodzice Daniela Sempere przeżywali swą młodość. Całość wydarzeń obserwujemy wyłącznie z perspektywy głównego bohatera. Na samym początku historia rozwija się stosunkowo wolno, zawierając przy tym retrospekcje, które zbiły mnie nieco z tropu – moim zdaniem autor mógł bardziej zadbać o daty, bowiem umieszczenie niektórych wydarzeń na osi czasu okazało się dla mnie problematyczne. Drugą część książki można uznać za swego rodzaju kryminał, obfitujący zresztą w wiele elementów tajemnicy, uderzający w fantastyczne tony. Ostatnie 200 stron to spodziewane od samego początku tragiczne zwieńczenie powieści. Irytował mnie nieco ciąg przyczynowo-skutkowy, zwłaszcza w środkowej części powieści – wątpię, by tak faktycznie wyglądały realia XX-wiecznej Hiszpanii. Morderstwa przechodzą bez echa, pewne zachowania nie budzą poruszenia, zbrodnie nie doczekują się kar. Całość wydaje się za bardzo pisana celem wywołania sensacji, tracąc tym samym na logice i porządku. Niekiedy także nie mogłam się oprzeć wrażeniu, iż pewne tragiczne wydarzenia są na siłę uzasadniane, by zszargane emocje odbiorcy przyćmiły racjonalną analizę fabuły. Momentami doznawałam także wrażenia, że gdzieś to już widziałam – konkretnie rzecz ujmując,  w poprzednim tomie – mimo tego w ogólnym rozrachunku przebieg Gry Anioła różni się od Cienia Wiatru. Podobieństwa można oczywiście usprawiedliwiać faktem, że mamy do czynienia z postaciami o zbliżonym charakterze, zaś obie historie są ze sobą ściśle powiązane. Wracając jednak do różnic – tutaj nie dostajemy rozwiązań takich, jakich byśmy sobie życzyli; właściwie nie dostajemy ich wcale. Autor zostawia czytelnika na lodzie wraz z zakończeniem powieści, sporo kwestii pozostawiając do własnej interpretacji czy domysłów. Możliwe, że to zabieg celowy, a całość wyklaruje się po przeczytaniu Więźnia Nieba (dobrze zrobiłby mi także re-read reszty cyklu, bowiem wielu istotnych w kontekście Gry Anioła informacji nie pamiętam). Niemniej jednak towarzyszy mi niedosyt, mam także przeczucie, iż autor sam pogubił się w tej historii. Ponadto zawiodłam się trochę na tym, co miało pełnić rolę łącznika między wszystkimi częściami cyklu – motywu Cmentarza Zapomnianych Książek (co zdaje się kuriozalne, biorąc pod uwagę fakt, iż główny bohater to niedoceniany w społeczeństwie pisarz). W tym tomie lokacja ta wciśnięta została na szybko, na siłę, nie czuć zażyłości między nią a bohaterem. 


***


Zafón sam rzekł niegdyś, iż postaci powinny być definiowane przez swe myśli i czyny, nie poprzez przydługie opisy. W Grze Anioła dotrzymuje wierności swemu przekonaniu, niemniej znaczna część bohaterów zdaje się być jednowymiara. Widoczna jest także inspiracja tradycją romantyczną i międzywojenną, która wypada różnie – raz trafia w punkt, kiedy indziej okazuje się nędzną kopią. Główny bohater – David Martin – stanowi przykład bohatera, w którym lubowali się Goethe czy Mickiewicz, łącząc sobą cechy kultowych postaci – Fausta oraz Wertera. Chociaż jest to charakter specyficzny, uważam, iż wykreowany całkiem nieźle. Od początku daje się dobrze poznać, czytelnik wczuwa się w jego postać, dzięki czemu do zrozumienia właściwych mu emocji nie trzeba kilkustronicowych opisów. Choć los Davida od początku był przesądzony, a atmosfera tragedii wręcz unosi się nad książką, szczerze polubiłam tego bohatera i do samego końca żyłam nadzieją, że wszystko skończy się inaczej. Główny antagonista owiany jest zaś aurą tajemnicy i wątpliwości – przebiegły i nieuchwytny. Trudno nie wyczuć symboliki – mamy do czynienia z wcieleniem diabła; wprawdzie wzbudza niepokój, lecz zdaje się być pozbawiony głębi. Nie jest to swoją drogą jedyny motyw zaczerpnięty z Mistrza i Małgorzaty, bowiem charakterystyka niektórych relacji między postaciami przypomina mi właśnie o owej powieści. Cała reszta bohaterów zdaje się być zbudowana na dwóch, trzech cechach, choć niektóre potrafią wzbudzić sympatię; może to kwestia drugoplanowości, może taki właśnie był zamysł – niemniej trochę się zwiodłam, licząc na postaci o bardziej pogłębionym charakterze. Osobną kwestię stanowi to, co autor uczynił wraz z końcem powieści, sprawiając, iż trudno zrozumieć, kto jest kim, kto żyje, a kto nie, a także – kto nigdy nie istniał. Dodatkowe zagmatwanie (czyżby celowe?) zaburza ocenę kreacji postaci; tutaj ponownie liczę na wyjaśnienie wszelkich nieścisłości w następnym tomie.


***


Styl Zafóna to kolejna z dwóch najbardziej znamiennych cech jego twórczości – niesamowity klimat, o którym pisałam na początku, tworzy się właśnie za sprawą poetyckich niemal opisów pełnych środków artystycznych. Język odpowiada także za wspomniane przeze mnie emocje targające bohaterami, do których odczytania i zrozumienia nie potrzeba ogromu nadmiarowych stron – właściwie zastosowane zabiegi wręcz potęgują te uczucia, czynią je bardziej naturalnymi, bez wymuszonych konstruktów językowych o rozpadaniu się na miliony kawałków czy kończeniu się świata. Choć padły zarzuty o przeintelektualizowanie, czytanie dialogów w postaci refleksji na różne tematy krążące wokół wiary sprawiło mi sporą przyjemność, niekiedy skłoniły do przemyśleń. Podoba mi się także to, jak rozważania na temat literatury zapisane na kartach powieści korespondują z dziełami Zafóna. Niestety, pewne linijki zbrukane zostały niepotrzebnymi kolokwializmami – jakby niemożliwa była ich eufemizacja, występująca zresztą nieraz w tej lekturze – stąd też uważam, że nie jest to usprawiedliwione pierwszoosobową narracją, wygląda to raczej jak niedopracowanie pewnych detali. Niemniej jednak Zafón dysponuje godnym pochwały warsztatem, którego używa, by zachwycić czytelnika i przykryć pewne niedociągnięcia – a szkoda, bowiem język niczym opakowanie mógł dopełniać intrygującą zawartość.


***


Książka sprawia wrażenie średniej jakości treści ubranej w zjawiskową formę – co jest o tyle ciekawe, że padają w niej słowa na ten temat, sugerujące, że jest to klucz do pozyskania podziwu mas. Nie ukrywam jednak mojego zawodu – spodziewałam się czegoś lepszego po tej powieści, uważam również, że znacznie wyższy poziom Labiryntu Duchów i Cienia Wiatru nie jest jedynie wytworem mojej młodzieńczej wyobraźni. Odnoszę także wrażenie, że książka ta posiada niewykorzystany potencjał, została napisana zbyt szybko, zbyt nieuważnie. Pod zachwycającą otoczką kryje się nie do końca spójna historia i bohaterowie może nie tyle przeciętni, co pozbawieni głębi. Obawiam się także, że osoby, które lekturę cyklu rozpoczynają właśnie od Gry Anioła, mogą się do niego zrazić. Z pewnością sięgnę po tom, którym mi pozostał – Więzień Nieba – po jakimś czasie zaś chciałabym przeczytać raz jeszcze całą serię, by poukładać sobie w głowie tę historię i dociec, czy znalazły się w niej nieścisłości.

1 komentarz:

  1. Bardzo jestem ciekawa tego stylu Zafona, może nawet bardziej, niż samej treści. Mam od dawna w planach, tym bardziej, że moja mama bardzo lubi tego autora no i byłam już dwa razy w Barcelonie. Po lekturze chyba będę chciała wrócić ponownie.

    OdpowiedzUsuń