środa, 10 czerwca 2020

Dzięki Tobie chce mi się żyć. Nie przetrwać czy istnieć. Żyć.

S. J. Maas "Królowa Cieni"
Choć książkom Maas można zarzucić niemało, przyznać należy, iż Szklany Tron prezentuje historię interesującą i wciągającą. Moje relacje z tą serią jak dotąd opisać można było na sinusodzie – po zaskakująco dobrym pierwszym tomie, przeciętnej Koronie w Mroku oraz świetnym Dziedzictwie Ognia miałam jednak nadzieję, iż Królowa Cieni naruszy ową prawidłowość – niestety, złudną.

***

Od samego początku serii uważałam, iż świat przedstawiony to jej największy atut – jak na fantastykę młodzieżową bardzo rozbudowany, różnorodny; z opowiedzianą historią, mającą przy tym wpływ na wydarzenia. W pierwszych tomach odpowiadał on przede wszystkim za aurę tajemnicy, a jego poznawanie stanowiło istotny element fabuły; do tego przeszłość przeplatała się z teraźniejszością. Jednak obecnie, gdy posiadamy już całkiem sporą wiedzę o uniwersum, jego temat schodzi na dalszy plan – brak nowych informacji; istnieje tylko to, co już nam przedstawiono. Wprawdzie kwestia ta nie znika zupełnie, lecz pełni rolę marginalną, a można by poświęcić jej trochę więcej czasu. Do tego wciąż wiele rzeczy pozostaje niejasnych; nie oczekuję wprawdzie, by do każdego tomu dołączano definicje encyklopedyczne każdej istoty czy przedmiotu opisujące ich właściwości; odnoszę jednak wrażenie, że poszczególne z nich nabierają danych możliwości ze względu na zaistniałą sytuację, co później niekoniecznie zostaje wyjaśnione. Należy jednak przyznać, że wiele lokacji zostało opisanych szczegółowo i atrakcyjnie, czym Erilea (i nie tylko) zyskuje.

***

Nie można zaprzeczyć, że tom ten opisuje kluczowe dla całej serii wydarzenia – przy czym, siłą rzeczy, powinien zainteresować czytelnika. Na początku działo się naprawdę dużo, lecz w pewnym momencie akcja zwolniła do kilku przegadanych scen. Z jednej strony ich obecność była uzasadniona – mają tam bowiem miejsce konfrontacje między różnymi postaciami. Niektóre jednak można było skrócić. Na początku powieści szwankowały także elementy budujące napięcie – przejście między dwoma głównymi wątkami zazwyczaj następowało w takim momencie, że emocje zostawały niemal zupełnie ostudzone.
Szklany Tron – pierwszy tom cyklu – zapadł mi w pamięć między innymi dzięki złożonej, zawiłej fabule. W Królowej Cieni zauważalny jest jeden główny wątek, czasem wzbogacany o istotniejsze poboczne, które jednak dość szybko rozwiązywano. Tendencja ta widoczna jest zwłaszcza w historii Celaeny – wątek Manon jest bardziej złożony, czym zdecydowanie zyskuje, zwłaszcza na tle poprzedniej części. Przy okazji dodam, że i tutaj oglądamy wydarzenia w Erilei z dwóch perspektyw; pojawia się wprawdzie kilka innych, lecz rzadko i o marginalnym znaczeniu. Nareszcie dochodzi także do konfrontacji między bohaterami, jednak ich losy, na szczęście, nie łączą się w jedną historię.
Szybkość i wartkość akcji, stanowiąca zaletę powieści, obraca się zarazem na jej niekorzyść; wiele kwestii rozwiązuje się zbyt niekonsekwentnie. Denerwowały mnie także przeskoki w czasie czy rzucająca się w oczy nierealność – wydarzenia i ich konsekwencje pokierowane były w ten sposób, by główni bohaterowie z każdej sytuacji, niezależnie od stopnia niebezpieczeństwa, wychodzili cało; typowy plot armor. Maas pozbywa się jedynie tych, którzy wypełnili swą rolę i brakło pomysłów na ich dalszą historię. Do tego blisko 80% zwrotów akcji polegało na ukazaniu niezwykłego sprytu i przenikliwości bohaterki, przewidującej każdą ewentualność, przewyższającą wszystkich przeciwników intelektem – co kłóci się z charakterem jej oraz innych postaci. Nie można jednak odmówić książce, iż jest naprawdę wciągająca i emocjonująca – zwłaszcza w końcówce, którą czyta się z zapartym tchem.

***

Niestety, choć w poprzednim tomie zapowiadało się, iż Celaena/Aelin przestanie pełnić rolę Mary Sue, w Królowej Cieni do niej powróciła. Przez pierwszą połowę książki nie mogłam znieść jej zachowania oraz stosunku innych postaci do niej. Do tego porywczość i impulsywność kłócą się z postępowaniem, o którym wcześniej pisałam. Całą postać zbudowano na sprzecznościach – młoda królowa, nieprzygotowana w żadnym stopniu do rządzenia krajem, jest uwielbiana, a każda jej decyzja respektowana bez cienia wątpliwości. Do tego, szczególnie pod koniec, przypominać zaczęła Daenerys Targaryen z Pieśni Lodu i Ognia/Gry o Tron (co nie jest jedynie moim spostrzeżeniem) – której, swoją drogą, nie cierpię. Boli mnie także sposób potraktowania Rowana – z nieprzeniknionego, bezwzględnego wojownika stał się pantoflarzem. Chaola na siłę przedstawiono w złym świetle (zarzuty Aelin były w większości absurdalne), zaś Aedion szybko zszedł na dalszy plan. Nie zabrakło także nowych bohaterów – Lysandra to z kolei jeden wielki niewykorzystany potencjał – jej istota oraz historia stanowią ciekawe podłoże do dobrego materiału, tymczasem zostają zupełnie zepchnięte na margines. Nesryn zaś wydała mi się nijaka. Podobnie nie przypadł mi do gustu sposób poprowadzenia większości relacji – Aelin i Rowana z wcześniej wymienionych względów; Aelin i Chaola przez niekonsekwentne przechodzenie ze skrajności w skrajność; czy Aediona i Rowana, opierającej się głównie na rozmowach o Aelin (jakby jej nam było mało). Także tutaj zachodzi wyraźny kontrast między dwoma głównymi historiami – na korzyść drugiej. Postaci Manon i Asterin rozwinięto świetnie, do tego zawiązały się tu kolejne, interesujące relacje. Głównie ze względu na to mam ochotę szybko sięgnąć po kolejny tom serii.

***

Odnoszę wrażenie, że z każdym kolejnym tomem Szklanego Tronu fatalny styl Maas coraz bardziej mi przeszkadza. Niektóre dialogi powodowały u mnie wręcz zażenowanie, napisane nieraz z nadmiernym patosem. Do tego dochodzą opisy uczuć, zmysłów i emocji bohaterów, wywołujących u mnie podobne reakcje. W oczy rzucały się też pewne charakterystyczne i denerwujące tendencje i sformułowania – nieustannie akcentowane kocie ruchy Aelin, cały referat dotyczący funkcjonowania pół-Fae, ćwierkanie Aelin, zamykanie drzwi kopniakiem (jakoś nie mogę sobie wyobrazić, jak oni wszyscy kopią owe drzwi) oraz "świat się skończył" – niegdyś w każdej młodzieżówce rozpadał się na drobne kawałeczki, naprzemiennie z bohaterami, natomiast w Królowej Cieni kilkukrotnie dobiegał końca. (natomiast wydarzenia, o dziwo, toczyły się dalej mimo tego) Żeby jednak nie spocząć na samych negatywach, pochwalić muszę pozostałe opisy – szczegółowe, lecz nie za długie, czyniące uniwersum atrakcyjnym.

***

Królową Cieni ciężko mi jednoznacznie ocenić. Na tle poprzednich części Szklanego Tronu wypada najsłabiej. Wiele aspektów zawiodło; inne pozostawiły pewien niedosyt. Niemniej nie mogę uznać tej książki za całkowicie przeciętną – jest przede wszystkim istotna dla całej historii, poza tym po prostu przyjemnie się ją czyta. Pochwalić muszę raz jeszcze wątek Manon, na którego równie dobre rozwinięcie liczę w kolejnym tomie. Od oceny punktowej na razie się wstrzymuję. Swoją drogą, mam na oku także nową serię tej samej autorki – Księżycowe Miasto. Przeczytałam naprawdę sporo bardzo pozytywnych opinii; jestem ciekawa, czy i wy jesteście nią zainteresowani. (Dworów na chwilę obecną czytać nie zamierzam)

2 komentarze:

  1. Czasem jak czytam recenzję entych tomów danego cyklu, któego nie mam w planach i tak zaczyna mnie kusić, żeby go sprawdzić - i np to, jak fabuła się rozwija, jak jest prowadzona, szczególnie w tych dalszych częściach. Ale na szczęście szybko przechodzi - akurat na temat Szklanego tronu już tyle się nasłuchałam i naczytałam, że dawno mi odeszła ochota na lekturę.
    Oby reszta cyklu Cię nie rozczarowała (za bardzo!) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również zdarza mi się w takich sytuacjach nabierać ochoty na przeczytanie danej serii, lecz dość szybko mi przechodzi. Mimo wszystko, gdy raz sobie coś postanowię, zazwyczaj się tego trzymam. ;)

      Usuń