J. Grzędowicz „Pan Lodowego Ogrodu” tom I
Pozornie fantastyka wydaje się gatunkiem pełnym możliwości – a mimo to nawet i na tym polu coraz trudniej o oryginalność. Miłośnicy z jednej strony polubili światy stylizowane na średniowiecze wzbogacone o elementy naturalistyczne i magiczne, z drugiej zaś pragną być zaskakiwani odmiennymi krainami – a nie każdego twórcę stać na takie pokłady unikalnych idei. Jarosław Grzędowicz poprzez pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu potwierdza z kolei, jak istotną rolę w przypadku tego gatunku pełni właśnie uniwersum.
***
Realizm i nadnaturalność, innowacyjna technologia i relatywne zacofanie – Grzędowicz dokonuje konfrontacji dwóch kultur – ziemskiej i obcej, zwieńczając ją ciętym (i niekiedy trafnym) dowcipem bohatera. Vuko Drakkainen bowiem wyobrażał sobie inaczej świat, do którego przyszło mu podróżować. Midgaard epatuje z jednej strony tajemnicą, mistyką, z drugiej zaś nędzą, zacofaniem i bezradnością. Wzbogacono go o zróżnicowanie kulturowe – choć oparte n
a kilku kontrastujących ze sobą cechach; oraz wątki historyczne i mitologiczne. Przy okazji, nie sposób nie wspomnieć o braku mapy – co w przypadku świata tak rozległego oraz fabuły opartej na motywie wędrówki prosi się wręcz o pomstę do nieba. Za plus należy za to uznać włączenie do historii ról fauny i flory. Całe uniwersum skonstruowane jest naprawdę dobrze, autor zadbał o wiele istotnych detali. Moje wątpliwości budzi jednak pewna kwestia – nadmiar tajemnic wprawdzie czyni krainę interesującą, lecz także rodzi pytania, które nie powinny pozostać bez odpowiedzi – mam szczerą nadzieję, iż Grzędowicz zadba o to w kolejnych tomach.

***
Z początku główny wątek nie wydawał mi się szczególnie ciekawy – Drakkainen wyrusza na planetę Midgaard, by odnaleźć zaginionych badaczy. Bardzo szybko jednak do opowieści wkradają się tajemnice i perypetie ludności obcego świata, których Vuko stopniowo staje się aktywnym uczestnikiem – to właśnie one czynią fabułę znacznie ciekawszą. Mniej więcej w połowie pojawia się drugi główny wątek – który, nawiasem mówiąc, bardziej do mnie przemówił; tym razem Midgaard oglądamy z perspektywy rodzimego mieszkańca, w dodatku członka cesarskiego rodu. Przy okazji poznajemy więcej aspektów życia codziennego, historię i kulturę dwóch skłóconych ludów. Choć z początku opowieść toczy się wolniej niż w przypadku wątku Drakkainena (co dla mnie wprawdzie nie stanowiło problemu, ponieważ lubię takie rozwiązania), to z czasem nabiera tempa. W ogólnym rozrachunku akcja jest szybka i wartka. Niestety, książkę zupełnie wyprano z emocji – przez co traci szansę na wrycie się w pamięć i pozostawienie czegoś po sobie. Nie przypadło mi do gustu także zakończenie, które kompletnie nie współgra z resztą fabuły.
***
Im więcej fantastyki trafia w moje ręce, tym coraz częściej zauważam pewną nieciekawą tendencję – bohaterowie pozbawieni są charakterystycznych cech. Zazwyczaj stworzeni są tak, byśmy ich lubili, w jakimś stopniu dojrzewają, lecz zdają się być jedynie dodatkiem do świata i fabuł. Z dwóch głównych postaci tylko Drakkainen wybija się przed szereg swoim charakterystycznym sposobem postrzegania świata oraz ciętym językiem, lecz to jedyne, co go definiuje. Ponadto wspomniane wypranie powieści z emocji sprawia, że niezbyt martwią mnie ich losy – żyją lub nie, nie stanowi to większej różnicy. Nawet bardziej przejmujące okazują się historie postaci pobocznych, które, choć nie zostały dogłębnie scharakteryzowane, budzą pewną (niewielką wprawdzie) dozę sympatii. Należy jednak zaznaczyć, że nie dopatrzyłam się sztuczności – co byłoby zdecydowanie gorsze niż nijacy bohaterowie.
***
Jakkolwiek dialogi bohaterów przypadły mi do gustu ze względu na ich naturalność i realizm, tak narracja Grzędowicza nie powala na kolana – nie najgorzej wypada pierwszoosobowa, lecz trzecioosobowa zupełnie do mnie nie przemówiła. Pewne zdania cechuje naprawdę dziwna składnia, w dodatku czułam, jakbym słuchała na bieżąco relacjonowanej historii, nie zaś czytała książkę – nie widzę w tym także żadnego zamysłu stylistycznego. Z opisami bywało różnie – niekiedy bardzo dobrze, dodatkowo wzbogacono je o piękne rysunki (ogólnie bardzo mi się podoba szata graficzna powieści), zaś czasami się po prostu gubiłam – szczególnie, gdy w grę wchodziła dynamiczna sytuacja.
***
Pierwszy tom Pana Lodowego Ogrodu nie wywarłby na mnie szczególnego wrażenia, gdyby nie świat przedstawiony – który mnie szczerze oczarował; mogłabym po kolejne tomy sięgnąć tylko w celu zgłębiania jego tajemnic. Raz jeszcze muszę poskarżyć się na brak mapy, która w przypadku tak pięknie wydanej książki zapowiadała się obiecująco. Lekturę cyklu zamierzam kontynuować, mam przy tym nadzieję, iż fabuła ciekawie się rozwinie, a postaci zostaną nam bardziej przybliżone. Tej książce zaś przyznaję 7/10.
***
„- Oddałeś oko za wiedzę?
- Tak. Dowiedziałem się, że jak się walczy bez hełmu,
to można stracić oko.”
- Tak. Dowiedziałem się, że jak się walczy bez hełmu,
to można stracić oko.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz